Skip to main content

Poproszono mnie o napisanie historii dzierżaw koni z polskich stadnin do USA. Jako że jest to wielki kawał mojego życia, zdecydowałem się siąść i pisać. No bo jak nie teraz to kiedy? No bo jak nie ja to kto?
Mój “romans” z końmi arabskimi w Ameryce zaczął się w marcu 1981 roku, kiedy to w ramach wymiany absolwentów szkół wyższych, po wielu perypetiach, wylądowałem w stadninie Sir William Farm w Scottsdale w Arizonie, prowadzonej przez państwa Zenona i Jolantę Lipowiczów. Byłem wtedy bardzo „zielonym” aspirantem. Na moją całą wiedzę składały się trzy wspaniałe lata w SK Golejewko, gdzie człowiek-legenda, inż. Maciej Świdziński, nauczył mnie podstaw, bez których nie dałbym sobie nigdy w przyszłości rady. To był wspaniały człowiek, o wielkiej wiedzy. Szalenie wymagający i bardzo surowy. Praktykanci i stażyści drżeli przed nim ze strachu. Po pierwszym miesiącu “horroru” Świdziński przekonał się do mnie i przez resztę mojej pracy w Golejewku był moim guru, wspaniałym szefem i przyjacielem. Utrzymywaliśmy kontakt przez wiele lat po moim wyjeździe do USA. Golejewko w latach osiemdziesiątych było czołową stadnina koni pełnej krwi w Polsce i gospodarstwo kwitło. Jakież było moje rozczarowanie, gdy odwiedziłem to samo miejsce w roku 2018! Po obejrzeniu stadniny ogarnęła mnie rozpacz. Jak można zniszczyć coś, co kiedyś wydawało się wieczne?
Po pracy w Golejewku podjąłem samodzielną pracę “specjalisty do spraw hodowli koni” w POHZ Dobrzyniewo. Było to jedno z najgorszych miejsc, w jakich kiedykolwiek pracowałem. Nie należałem do partii, byłem pełen energii, marzeń i pomysłów i wcale się z tym nie kryłem. Dostawałem więc “w łeb” właściwie na każdym kroku. Nawet moja comiesięczna paczka mięsa (dostawaliśmy “nasz przydział” szczelnie opakowany i dopiero w domu po otwarciu albo był zachwyt, albo konsternacja) była chyba najuboższą paczką w całym zakładzie.
Kiedy przyjechałem do Arizony, było dla mnie jasne, że do Polski już nie wrócę.
Tuż obok Sir William Farm mieściła się słynna Lasma Arabians – największa i najbardziej prężna stadnina koni w USA. Właściciele, państwo LaCroix, byli serdecznymi przyjaciółmi Lipowiczów, a że mieszkaliśmy po sąsiedzku, bywaliśmy u siebie na kolacjach.
Baska już wtedy nie było (padł w 1979 r.), ale legenda tego konia rosła z roku na rok. Bywały takie lata, że córki Baska nie sposób było kupić za mniej niż 300 000 dolarów. Lasma oparła swój program hodowlany o polskie konie, a tacy ludzie jak pani Izabella Pawelec-Zawadzka czy dyrektor SK Michałów Ignacy Jaworowski byli w Arizonie częstymi gośćmi. Nazywaliśmy ich “Polish delegation”, a wiele spotkań i wieczorów z klientami odbywało się w domu Lipowiczów na Sir William Farm.
Od samego początku pobytu w Arizonie moje oczy codziennie robiły się większe. Byłem wprost oczarowany tym, co widziałem. Co drugi dzień chodziłem z klaczami arabskimi ze stajen na Sir William do centrum reprodukcji na Lasma Arabians do krycia. Lasma byla oddalona od Sir William o pół kilometra. Dział rozrodu w Lasma Arabians był “przemysłem” tak prowadzonym, że nie było mowy o jakiejkolwiek pomyłce czy niedopatrzeniu. Jak to mowią Amerykanie, była to dobrze naoliwiona, pędząca maszyna.
Absolutnym szczytem wszystkich moich życiowych zaskoczeń była pierwsza aukcja, jaką widziałem w Lasma Arabians. Był rok 1982. Odbywały się tam wtedy aż trzy aukcje – dzień po dniu w lutym. Po latach dowiedziałem się że przy organizacji tych aukcji pomagał słynny reżyser filmowy i utalentowany hodowca Mike Nichols, człowiek obdarzony niesamowitą wyobraźnią. Rozmowa z nim zawsze była dla mnie wydarzeniem.

Nie podejrzewałem wtedy jeszcze, że kiedyś będę dla niego pracował. On to właśnie wymyślił aukcje w stylu Broadway: scena, na którą wbiegały konie, amfiteatralne ustawienie siedzeń dla kupujących, orkiestra, światła, no i oczywiście suty poczęstunek przed rozpoczęciem aukcji z otwartym barem. Poruszałem się w tym wszystkim jak dziecko w sklepie z zabawkami, a że LaCroixowie byli naszymi przyjaciółmi, mogłem wejść wszędzie i zobaczyć wszystko “od kuchni”.
Konie z Polski były wtedy u szczytu popularności, a klacz Wizja z Michałowa i ogier El Paso z Janowa, wydzierżawione z Polski przez Lasma Arabians, zdobywając tyluły czempionów USA potwierdziły wartość koni zza “żelaznej kurtyny”. Dużą rolę w przeprowadzeniu tych dzierżaw odegrali państwo Lipowiczowie. Dr Lacroix był w tamtych latach guru amerykańskich hodowców. Wierzył w polskie konie i bardzo je promował. Bask zrobił w rasie arabskiej w Stanach istna rewolucje. Żadne araby przed “erą Baska” nie ruszały się tak, jak on, nie były tak atletyczne i tak poprawne pokrojowo.
W pierwszej połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia gwiazda Lasmy zaczęła przygasać. Stało się tak dlatego, że LaCroix chciał osiągnąć za dużo i za szybko. Ekspansja Lasmy postępowała w zawrotnym tempie, szybciej, niż rósł popyt na konie arabskie. W całym kraju pojawiły się wielkie oddziały Lasmy: Lasma West w Kalifornii, potem Lasma East na Florydzie, i w końcu przysłowiowy “gwóźdź do trumny” – Lasma L’Esprit w Kentucky. Sam koncept Lasmy L’Esprit był właściwie całkiem racjonalny. Najlepsze ogiery, jakie były w posiadaniu Lasmy (czyli ścisła czołówka krajowa) zostały zgromadzone w centrum rozrodu, które dodatkowo posiadało masę miejsc stajennych dla klaczy. Samo L’Esprit rozciągało się na obszarze setek mil kwadratowych koło miejscowości La Grange w Kentucky. Oczywiście Lasma (przy pomocy bankowych pożyczek) kupiła cały ten obszar. Pomysł był następujący: potencjalny klient mógł kupić sobie kawałek ziemi w L’Esprit, zbudować swoje własne stajnie, nawet rezydencje i trzymać klacze na swojej własnej farmie, zatrudniając swoją obsługę, będąc przy tym blisko ogierów Lasmy. W tamtym okresie dopuszczona była już sztuczna inseminacja, ale używanie transportowanego nasienia schłodzonego nie było jeszcze zaakceptowane przez Księgę Stadną USA, podobnie jak używanie nasienia mrożonego. Jeśli klacz w stadninie indywidualnego wlaściciela była gotowa do krycia, dzwonił on do centrum, a po klacz wysyłano busik, który zawoził ją do centrum rozrodu. Po owulacji ten sam busik odwoził klacz do domu. W teorii nie było to pozbawione sensu, ale w praktyce kompletnie zawiodło. Niemniej jednak w biznesie arabskim działo się wtedy wiele. Powstawało coraz więcej pokazów. Najpopularniejsze z nich, czyli Czempionaty Narodowe i Scottsdale Show gromadziły blisko 3 000 koni.
Dla koni arabskich z Polski ostatnim wielkim sukcesem była zorganizowana w 1985 roku w Scottsdale, Polish Ovation, aukcja koni z polskich stadnin państwowych. Wybrane w polskich stadninach klacze zostały oferowane na aukcji organizowanej przez Lasma Arabians w lutym, przy czym strona polska otrzymała cały zysk oprócz prowizji dla organizatora, która wyniosła około 40%. Wszystkie koszta aukcji i promocji pokrywała Lasma Arabians. Sprzedano wówczas 18 klaczy za sumę blisko 11 milionów dolarów. Rekordową cenę – 1,5 miliona dolarów – przyniosła janowska Penicylina (Palas – Pentoda po Bandos), przyszła czempionka USA.
W parę lat po tej słynnej aukcji Lasma Arabians oglosiła bankructwo. Wraz z Lasmą skończyła się era polskich koni w USA. Nie było już potęgi Lasmy, która była wyrocznią w biznesie arabskim i zdecydowanie popierała konie z Polski. Coraz częściej zaczęły się pojawiać głosy krytykujące polskie konie.
CDN