Skip to main content

Konie czystej krwi arabskiej nie stanowią zbyt licznej grupy rasowej wśród współcześnie na świecie hodowanych koni ras szlachetnych. Można by chyba pokusić się o stwierdzenie, że jakkolwiek araby są bardzo ważną dla uszlachetniania innych ras, cenną pod względem genetycznym, to jednak z powodu liczebności populacją prawie niszową. Pomimo tego zauważa się silne skłonności hodowców, a jeszcze silniejsze amatorów i miłośników tej rasy, do tworzenia wśród tej stosunkowo nielicznej grupy koni podziałów pod względami rodowodowymi, geograficznymi, rodzaju użytkowania lub wręcz maści czy miejsca urodzenia.

Nikt z tzw. „świata końskiego” nie próbuje negować, że konie czystej krwi posiadają wiele unikalnych, stanowiących o ich wyjątkowej wartości cech, że są uznanymi wzorcami końskiej urody, szlachetności i dzielności. Świadomość tego daje ich właścicielom satysfakcję z posiadania konia jedynego w swoim rodzaju, wybitnego, niepowtarzalnego, i chcąc to uczucie wzmocnić poszukują oni jeszcze wyższego stopnia unikalności swoich pupili zaliczając je do tworzonej przez siebie grupy „najczystszych z czystych”. Jest to ludzkie i zrozumiałe, choć może czasami kłócić się z podstawowym celem hodowli polegającym na hodowaniu koni po prostu dobrych.

Być może dzieje się tak, gdyż żadna inna rasa koni nie jest otoczona podobną ilością legend. Nie spotyka się z takim pomieszaniem starych tradycji plemion Beduinów ze współczesnymi systemami hodowli. Nie jest wreszcie przedmiotem tak wielu teorii potwierdzanych mniej lub bardziej trafnymi wynikami badań naukowych lub pseudonaukowych mających udowodnić – i najczęściej udowadniających – coś, co badacz sobie wstępnie założył. Przykładem tego mogą być wielokrotnie dyskutowane teorie hodowli według tradycyjnego, zdaniem wielu, systemu łączenia lub unikania łączenia pewnych rodów. Trzeba jednak pamiętać o fakcie, z którego niewiele osób zdaje sobie sprawę: to, co Beduin określi jako ród, ma jednak inne znaczenie dla niego niż dla współczesnych hodowców w Europie czy innych częściach świata. Określenie „ród męski” i „linia żeńska” jest dla Beduinów niezrozumiałe, gdyż nie wywodzą oni rodów męskich, lecz uznają, że przynależność rodową ogiery i klacze dziedziczą po swoich matkach.

Przyczyny takiej metody można szukać w fakcie, że świadkami narodzin źrebięcia byli wszyscy członkowie plemienia i mogli oni zaświadczyć o tym, która klacz dała życie nowonarodzonemu. Co do tego nikt nie miał najmniejszych wątpliwości. Z ustaleniem ojca było jednak trudniej. Świadków poczęcia nie było już tak wielu i pewność pochodzenia nie była już taka stuprocentowa. Nie jest zatem przypadkiem, że jako ród traktuje się w plemionach koczowniczych kontynuację rodu matki, jako prawdę niepodważalną. Nie występuje tam nic, co można by uznać za ród męski w naszym współczesnym, europejskim rozumieniu. Trudno zatem czynić porównania współczesnych rodowodów i rodów męskich, czy linii żeńskich z tymi, które trafiły do nas z pustyni. Czy wynikają z tego jakieś wnioski dla nas poza świadomością, że nasz założyciel rodu nie był potomkiem pokoleń ogierów reprezentujących jego ród, a jedynie reprezentuje on ród klaczy, która go urodziła?

Dlaczego zatem rody męskie są takie ważne i tyle się o nich mówi? Czy ogiery z różnych rodów nie są czasami bardziej zbliżone do siebie genetycznie od reprezentantów tego samego rodu? Faktem jest, że rody istnieją i to głównie państwowe stadniny pracują nad ich kontynuacją. Taka jest ich misja i starają się ją wypełniać. Szczególnie polscy hodowcy nie ustają w wysiłkach aby wszystkie posiadane rody za wszelką cenę zachować. Jest to niezmiernie trudne zadanie, ale podobnie było w całej historii polskiej hodowli i nie tylko w hodowli koni arabskich, ale również w hodowli koni pełnej krwi angielskiej i innych ras hodowanych na ziemiach polskich. Wielokrotnie zwracał na to uwagę w swoich publikacjach profesor Witold Pruski. Przyczyna tego jest nieznana, ale jest to fakt, z którym trudno się nie zgodzić. Czy zanika efekt heterozji? Te obecne teraz w Polsce 12 czy 13 rodów wygląda bardzo mizernie, jeżeli porówna się je z liczbą ogierów importowanych z Arabii na przestrzeni ostatnich trzech wieków. Każdy z nich mógł przecież dać początek swojemu rodowi.

Czy można w związku z powyższym w ogóle mówić o rodach polskich i niepolskich?

Które to są te polskie?

Od jakiego momentu stają się polskie?

Czy i kiedy przestają być polskie, jeśli znajdują się przez kilka pokoleń za granicą?

Czy działo się tak z powodu wojen, ale przecież zdarzały się też długie okresy pokoju?

W przeszłości wiele było ogierów, które zdobyły wielką sławę i uznanie hodowców, a ich potomstwo było ogromnie cenione i poszukiwane przez najlepsze stadniny. Czemu nie zakładały one dynastii trwających do naszych czasów, a ich rody istniały nie więcej niż przez dwa, trzy pokolenia?

Czemu trzeba było wciąż sprowadzać z pustyni kolejne ogiery?

Czy sprowadzane reproduktory wybierano pod względem przynależności do pewnych wybranych rodów?

Jeżeli tak wiele ogierów trafiało do nas ze Wschodu, czemu potrzeba było wciąż nowych?

Mnóstwo pytań ważnych, ale trudno sobie na nie odpowiedzieć nie patrząc szerzej, starając się zrozumieć warunki społeczne, środowiskowe, historyczne, odrzucając przekonanie, że postęp nauki, technologii stawia naszą wiedzę wyżej niż ludzi żyjących wiek czy dwa wieki temu. Motywy działania hodowców zawsze były racjonalne: celem było hodowanie koni jak najlepszych, bo od ich jakości niejednokrotnie zależało życie właściciela. Nie ratował żołnierza w potrzebie rodowód wierzchowca, tylko jego jakość. Może taki był powód ówczesnego braku zainteresowania kultywowaniem rodów na rzecz jakości koni. Koni było przecież wówczas bardzo wiele i nikt nie zaprzątał sobie specjalnie głowy problemem spokrewnienia. Zaczęło to być ważne dopiero, kiedy populacja się skurczyła i ograniczył dopływ świeżej krwi z Arabii.

Sięgając do źródeł historycznych możemy poznać skalę importu koni orientalnych na ziemie polskie. Korzystając z wyliczenia dokonanego przez Wacława Seweryna Rzewuskiego w jego notatce z 1817 roku opublikowanej w „Mines de L’Orientes” poznać można w przybliżeniu skalę wpływu na polską hodowlę ogierów pozostawionych przez najeźdźców tatarskich w czasie ich 94 najazdów w latach 1211 – 1684. Z wyliczenia, z którego założeniami nie sposób się nie zgodzić, gdyż wyglądają zaskakująco współcześnie, wynika, że 3760 ogierów zdobytych według Rzewuskiego na wojskach tatarskich pozostawiło w Polsce 165 469 potomków. Dodatkowo, liczbę ogierów zdobytych w czasie wojen tureckich określa on na około 800 sztuk, z czego wiele pochodziło ponad wszelką wątpliwość z pustyni.

Napływ zdobyczy wojennych ustał po zawarciu z Turcją pokoju w Karłowicach w 1639 roku i od tego czasu polscy hodowcy musieli zaopatrywać się w materiał hodowlany za pośrednictwem licznych handlarzy-pośredników lub poprzez wyprawy do Arabii organizowane przez najbogatszych właścicieli stadnin. W źródłach odnaleźć można udokumentowane zakupy 325 ogierów czystej krwi sprowadzonych i użytych w Polskich stadninach od 1778 do 1918 roku. Wiadomo, że liczba ta była prawdopodobnie wielokrotnie większa, lecz nie zachowały się do naszych czasów lub nie były prowadzone rejestry bardzo wielu stadnin. Wiadomo, że sprowadzaniem koni, co było intratnym przedsięwzięciem, zajmowało się wielu wyspecjalizowanych w tym i doskonale orientujących się w stosunkach panujących w Imperium Osmańskim pośredników. Tylko stado białocerkiewskie w ciągu 140 lat, do 1918 roku, użyło na pewno 122 ogierów i 15 klaczy, a Sławuta w ciągu 113 lat 73 ogierów i 9 klaczy pochodzących z Arabii. Sprowadzano więc w zasadzie prawie wyłącznie ogiery i jedynie pojedyncze klacze. Największą grupą klaczy były 33 klacze towarzyszące jednak aż 83 ogierom przyprowadzonym przez Wacława Seweryna Rzewuskiego do Sawrania z podróży do Arabii opisanej w jego słynnym Manuskrypcie.

Jest oczywistym, że ogiery pozostawiające dziesiątki, a czasami setki potomstwa mają ogromny wpływ na hodowlę. Potomstwa tych najwybitniejszych chciałoby się używać przez kolejne pokolenia, aby utrwalać ich cechy pozwalające na postęp w hodowli. I tu trzeba znowu zadać jednak pytanie, dlaczego z tylu osobników sprowadzonych do Polski, na zakup których poszła niejedna fortuna, tak niewiele założyło rody, które dotrwały do naszych czasów. Nad tym zawsze się zastanawiałem i pytałem o to wielokrotnie Dyrektora Andrzeja Krzyształowicza, który jak nikt inny, mając doświadczenie jako hodowca i Inspektor odpowiedzialny za hodowlę arabską, znał zarówno konie hodowane przed wojną jak i te ocalałe po wojnie, z których ponownie formowano stadniny państwowe. Z tych rozmów wynikało, że tym, co spędzało sen z powiek zarówno jemu, jak wcześniej Stanisławowi Pohoskiemu w Janowie oraz po wojnie Dyrektorowi Ignacemu Jaworowskiemu w Klemensowie i Michałowie było przede wszystkim znalezienie odpowiednio wysokiej jakości ogierów mogących zapewnić postęp hodowlany, ale także, o co się starali, kontynuację rodów. Jednocześnie wzorując się na poprzednikach ze stadnin kresowych poszukiwali oni wciąż tzw. „świeżej krwi”, czyli ogierów pozwalających na kontrolowanie rosnącego stopnia spokrewnienia. Był to, i jest do dzisiaj, główny problem wszystkich hodowców: jak do swojego ostro selekcjonowanego pod względem jakości stada klaczy zdobyć ogiery pozwalające na dalszy postęp. Odwieczna recepta polskich hodowców polegała przecież na konsekwentnym podnoszeniu jakości stada klaczy i używaniu ogierów importowanych z ojczyzny tej rasy. Czy skuteczność takiego postępowania potwierdzona sukcesami, jakie hodowla koni arabskich na ziemiach polskich odnosiła, nie jest wystarczająco dobrym argumentem, pozwalającym na to, aby konie w ten sposób wyhodowane nazywać czysto polskimi, efektami polskiej myśli hodowlanej, czy jak ktoś woli „Pure Polish”?

Jeszcze w okresie międzywojennym, kiedy koni arabskich hodowano w Polsce stosunkowo dużo, hodowcy wiele dyskutowali nad przyszłością i dochodzili do wniosku, że bez importu, bez dopływu świeżej krwi koni arabskich hodować się nie da. Czytając Sprawozdanie z Obrad Sekcji Hodowców Koni Arabskich, Towarzystwa Hodowli Konia Arabskiego, Pierwszego Ogólnego Zjazdu Hodowców Koni w Polsce odbywającego się w Warszawie w 1930 roku, znajdujemy referat Franciszka Raciborskiego, zatytułowany: „Import pustynnych arabów. Kwestja przyszłości polskiej hodowli koni arabskich”, który autor tak zakończył:

Chcę tylko kończąc zaznaczyć, że dwa są warunki, bez których hodowla konia arabskiego w Polsce pomyślnie rozwijać się nie może: jeden – to stworzenie podstaw rentowności hodowli przez wydatne podniesienie nagród w wyścigach koni arabskich, drugi – to import bodaj kilku naprawdę pustynnych, najczystszej krwi reproduktorów.

Widać z tego jak wielką rolę w polskim programie hodowlanym, a właściwie w polskiej tradycji hodowlanej wciąż spełniały konie z pustyni. W tym miejscu należałoby się zastanowić co też działo się takiego, że wymarły rody ogierów, o których czytamy wspaniałe historie, sławnych na całą Rzeczpospolitą, jak chociażby Bagdad, który trafił do Jarczowiec w połowie dziewiętnastego wieku, a którego potomkowie rozchwytywani byli przez najznamienitsze stadniny. Z pokolenia na pokolenie słychać było o nich coraz mniej i dzisiaj ten ród nie istnieje. Czy to nieumiejętne postępowanie hodowców, czy niewłaściwy dobór klaczy, czy rosnące wymagania stawiane reproduktorom, a może po prostu z pokolenia na pokolenie z jakiegoś powodu obniżała się jakość tych koni?

Jaki byłby los wielu rodów obecnie istniejących w Polsce, gdyby nie przeszły przez różne

stadniny, a czasami przez różne kraje, żeby po latach wrócić do Polski?

Ród ogiera Ibrahim or.ar. może służyć jako przykład. Ibrahim or.ar. rodził się w Arabii, Skowronek w Antoninach, Naseem w Crabet Park w Anglii, Negatiw w Tiersku, w Rosji i dopiero Bandos w Polsce. Czy możliwe byłoby istnienie tego rodu bez tak międzynarodowego wkładu i czy ogier sprzedany ze stadniny koniecznie musi zakończyć bezpowrotnie obecność swojego rodu w hodowli?

Innym przykładem może być historia rodu Kuhailana Adjuze or.ar., który po pierwszej i drugiej wojnie hodowcy starali się przywrócić w Polsce. Syn, wnuk i prawnuk założyciela – ogier Kuhailan I, wszystkie one urodziły się w Stadninie Babolna na Węgrzech, dopiero Piołun w Janowie Podlaskim, aby następne pokolenia, czyli Priboj, Topol, Naftalin i Visbaden w Tiersku, w Rosji i dopiero El-Vis w Polsce.

Hodowcy wciąż starają się ten ród sprowadzić do kraju uważając go za nasz Polski. Czy słusznie? Sądzę, że tak.

Polski ród ogiera Kuhailan Afas or.ar. rozpoczął swój byt w Polsce od Gumnisk, do których sprowadził go Bogdan Ziętarski. Syn założyciela rodu, ogier Bad Afas, urodził się w Zabawie od francuskiej klaczy Bad, następnie Abu Afas i jego syn Comet w Stadninie Nowy Dwór, z kolei Pohaniec w Michałowie, a Probat, który wprowadził ten ród z powrotem do Polski w Blommerod Arabstuteri w Szwecji.

To tylko przykłady na to, że hodowla to jednak praca zbiorowa i na efekty składa się wysiłek wielu ludzi, wielu stadnin, w wielu krajach.

Jeżeli spojrzeć na hodowlę w dłuższej perspektywie czasowej, zauważyć można dominację pewnych rodów, które po okresie świetności zanikają, aby po pewnym czasie się odrodzić, a czasem wymierają i dają miejsce innym rodom. Z utrzymaniem niektórych rodów mieli problem zarówno wymienieni dyrektorzy, jak i my, ich następcy. Trudności w kontynuacji rodów możemy prześledzić na podstawie działalności stadniny, która jest mi najlepiej znana.

CDN.